Dlaczego potrzebna była karetka i po co cztery kuwety, skoro nie ma kota?

Z perspektywy klasy 3ag, czyli pierwszego rocznika z XXI wieku, dzisiejsze zajęcia w Muzeum Śląskim dotyczące PRL-u były w pewnym sensie rozmową o prehistorii. Na szczęście mieli do dyspozycji żywy eksponat w postaci nauczycielki urodzonej w latach 80. oraz wystawę „Światło historii. Górny Śląski na przestrzeni dziejów”, po której oprowadzał nas fotograf, Kamil Myszkowski. Wyposażony w dwa nieodłączne w tamtych czasach rekwizyty – smienę 8 oraz kliszę do aparatu, opowiedział, jak wiele dzięki fotografiom wiemy na temat tego, jak wtedy żyli ludzie, czym się interesowali, gdzie mieszkali. Na przykład podobnie jak do malucha zmieściłby się wówczas nie tylko Kuba Janik, ale i jego kilku kolegów z klasy wraz z plecakami, tak też pojemne były ówczesne lokale w blokach z wielkiej płyty. Jedna z instalacji pozwala poczuć się jak Wielki Brat i pozaglądać ludziom do domów. Uczniowie zobaczyli również, jak można było przy odrobinie chęci zamienić łazienkę w warsztat pracy fotografa. Część pierwsza naszego spotkania była jednak tylko przystawką do tego, co miało wydarzyć się w sali edukacyjnej. Czekał tam sprzęt doskonale znany obywatelom i obywatelkom PRL-u, a mianowicie powiększalnik, pojemniki z płynami oraz niezbędna, czerwona lampka. Po krótkim wykładzie pan Kamil wyłączył światło. „Ciemno wszędzie (…) co to będzie…” – ciemnia będzie! Jak przystało na chwilowych mieszkańców Polski sprzed kilkudziesięciu lat, młodzież uformowała komitet kolejkowy złożony z kilku grup tak, aby każda miała komfortowe warunki do pracy. Działania rozpoczynali od decyzji, którą klatkę będą wywoływać, następnie musieli ją umieścić w karetce w powiększalniku, dokładnie ułożyć ramkę i przygotować papier fotograficzny. Później jedna osoba naciskała magiczny, czerwony guziczek i naświetlała kliszę, po czym rozpoczynał się etap namaczania zdjęcia w czterech kuwetach, kolejno w wywoływaczu, wodzie, utrwalaczu i znowu w wodzie. Wszystko wymagało precyzji i cierpliwości oraz czerwonego światła. Na zakończenie procesu trzeba było wysuszyć zdjęcie na specjalnym sznurku z klamerkami. Każda grupa powtarzała te czynności, czego efekty można obserwować na zdjęciach i na gazetce w sali 39 w naszej szkole. Ostatnią atrakcją warsztatów „W ciemni fotoamatora” było wykonanie wspólnego zdjęcia klasy z nauczycielką przez pana Kamila i samodzielne wywołanie go przez uczniów. Oczekiwanie na zobaczenie własnych twarzy na kawałku papieru zatopionego w wywoływaczu bezcenne! Podsumowanie wizyty w Muzeum Śląskim musiało mieć miejsce w galerii jednego dzieła, w której można oglądać instalację Daniego Karavana „Odbicie”. Ten nieodłączny punkt każdego zwiedzania, odkąd lustra pojawiły się w tej przestrzeni, przeniósł nas płynnie w XXI wiek, czego dowodem było wykonywanie selfie przez część uczestników lekcji. Kto wie, może i te fotografie na razie tworzone na potrzeby Facebooka, Instagrama itp., staną się znakiem czasu i eksponatem na wystawie muzealnej za pół wieku.

Magdalena Bula